Spacer dróżkami hipertekstu
Co charakteryzuje teksty internetowe oraz odróżnia je od tradycyjnych, ukazanych w druku? Z pewnością ich hipertekstualność.
Treści te są już statyczne, ustalone raz na zawsze, zastygłe w jednej pozie – ich cechą jest dynamiczność. Wraz z pojawieniem hipertekstów co bardziej odważni wieszczyli śmierć książki. Stwierdzono, że to znak czasów, pewna forma komunikowania się, konstruowania i przekazywania wiedzy straciły na znaczeniu.
Tymczasem upłynęło wiele lat, odkąd sformułowano te kategoryczne sądy i okazuje że obydwie kategorie tekstów potrafią ze sobą współżyć – a nawet w pewnych sytuacjach się przenikają.
Złamać bariery czasu i przestrzeni
Lektura hipertekstu jest nielinearna. Nielinearność w dużej mierze ją definiuje. Przebiega więc w sposób niezaplanowany. A to za sprawą hiperlinków, czyli powiązanych ze sobą odnośników.
Słowo bądź słowa wyodrębnione z owego tekstu to kotwica (anchor), wyróżniają się zwykle niebieskim kolorem. Każdy, kto przebywał choć chwilę w sieci, wie, jak wyglądają i jakie pełnią funkcje. Klikając w takie oznaczenie, internauta przenosi się do innego dokumentu, na inną stronę. Tam z kolei najpewniej również natrafi na podobny znak. Już samo to, że odznacza się odmiennym wyglądem w stosunku do pozostałych segmentów tekstu, bywa wystarczającym impulsem, aby użytkownik skorzystał z okazji i za jego pośrednictwem przeniósł się w inne miejsce.
Podróż może nie mieć końca, bywa, że zatacza koło – czytelnik wraca do punktu wyjścia, nieco przy tym zdezorientowany. Właściwie nie da się dotrzeć do źródła wiedzy. Jest ona rozproszona właśnie poprzez niezliczoną liczbę odnośników. W mgnieniu oka – tyle trwa kliknięcie myszką – przenosimy się o olbrzymie odległości.
Przeskoczymy raptem z jednego portalu na drugi – każdy o zupełnie różnej tematyce.
Odnaleźć się w gąszczu hiperłączy
Słowa zaczynają żyć własnym życiem, wyzwoliły się spod dyktatu druku. Nie są martwe, zaskorupiałe w niezmiennej, nieraz od stuleci, formie. Również użytkownik sieci czuje, że rozpiera go wolność.
Lecz, jak to bywa w podobnych przypadkach, nadmiar wolności bywa zgubny. Niedoświadczony internauta łatwo zagubi się w gąszczu hiperłączy. Dosłownie co rusz staje przed poważnym wyborem, decydującym o jego dalszej drodze. Każdy odnośnik, który się pojawia, to decision point (miejsce dokonania wyboru). Czytelnik jest jak wędrowiec, który staje na rozstaju dróg, jedna prowadzi w las, druga wiedzie przed odkryte pola, trzecią dotrze się do miasta, czwarta w pewnym momencie się urywa.
Którędy iść? Łatwo tu się zgubić, zboczyć na manowce, wrócić z pustymi rękoma, zwłaszcza, że przestrzeń internetu jest olbrzymia – i z każdą chwilą się rozrasta!
O podobnym zjawisku braku orientacji mówi się: lost in cyberspace – zagubieni w cyberprzestrzeni. Jakże przyjemnie wtedy powrócić, choćby na chwilę, by odsapnąć, do starej, poczciwej, papierowej książki.
Wiemy mniej więcej, ile potrwa nasza droga, gdzie się rozpoczyna, a w którym punkcie znajduje swój kres. Mamy tu do czynienia z sekwencyjnym pisaniem – kolejne sekwencje następują po sobie w przejrzysty, logiczny sposób. Przemierzamy kolejne karty książki jednym, czytelnie poprowadzonym szlakiem.
Co umożliwia hipertekst
Lektura tradycyjnej książki jest sztywna, ograniczona do trwałych ram, z góry nam nakreślona przez autora (nieco inaczej jest, gdy mówimy o słowniku lub podobnej publikacji).
Hipertekst zaś cechuje duża elastyczność. Czytelnik stanowi o sobie, o swojej lekturze – jeśli wie, czego chce, szybko i bezbłędnie osiągnie zamierzony cel. Zaprowadzą go do niego dobrze skonstruowane ścieżki, czyli w tym przypadku: odnośniki.
Podróżowanie po internecie wymaga pewnej wprawy. Od hipertekstów nie sposób uciec, zresztą nie ma takiej potrzeby.
Warto zdobyć i wciąż poszerzać wiedzę o roli linków w dzisiejszej komunikacji oraz przekazywaniu cennych informacji. Jeśli dodatkowo będziesz wiedział, jak ich użyć, odniesiesz sukces w internecie, także biznesowy.